Już od dłuższego czasu chciałem wystartować w zawodach w najbliższych górach tj Rudawach Janowickich lub Górach Kaczawskich. Zapisałem się na TP25 ze względu na start maratoński tydzień wcześniej i ultra tydzień po. Zawody w Janowicach Wielkich posiadają mapę do BnO co jest dużym atutem, dodatkowo na najkrótszej trasie było 15 PK co w porównaniu z dłuższymi trasami jest dużą ilością, Zapowiadało się ciekawe orientowanie :D
Na starcie było już może 14 stopni i piękna słoneczna pogoda. Chyba tylko ja byłem w koszulce na ramkach i bez zapasów na drogę :P Mapy otrzymaliśmy dosyć wcześniej i jedną topograficzną 1:25000 z trzeba PK i drugą do BnO 1:15000 z 2003 z 12 PK. Wybranie optymalnego wariantu zajęło mi prawie całe 15 minut, ale myślę, że był dobry, gorzej z realizacją ;) Planowałem zmieścić się w 3 godziny.
Ruszyliśmy, ja z przodu trochę przerażony, że teraz wszyscy będą biegli za mną. Wszyscy na jednym z pierwszych skrzyżowań skręcają w lewo na PK 67, co mnie ucieszyło. Kawałek ubiegłem i zobaczyłem, że rzeczywiście wszyscy, czyżbym już się rozpędził ? Na szczęście nie, ale za to napotkałem na przeszkodzie jakiegoś reksa, którego bym się tak nie bał, gdyby nie właścicielka, która była mocno wystraszona :D Pierwszy postój. Dalej miało być pięknie, skręcić za zabudowaniami w drogę, której nie było. Dalej teren otwarty z niewielką ilością drzew okazała się nie łatwy do pokonania, na szczęście ładnie trafiłem w punkt. Chyba już tutaj byłem oblany potem, a nie miałem ze sobą wody, na szczęście przez całą trasę nie miałem szczególnie ochoty pić.
Następnie postanowiłem ominąć góry ulicą. Od punktu fajnie się zbiegało, przy okazji przebiegając kobiecie pod drutami od prania, które właśnie wieszała :D Do punktu dobiegłem wchodząc najmniej stromym zboczem.
Rozpędzony nie zwróciłem uwagi na który PK mam teraz biec i wybrałem instynktownie ten na południe... To co obiegałem na mapie było terenem otwartym a w rzeczywistości było gęstym młodnikiem. Wtedy doszło do mnie, że mapa jest stara i sporo się pozmieniało. Potem zrozumiałem, że nie do tego PK miałem zmierzać, ale po analizie za i przeciw wybrałem dalsze ciśnięcie na południe.
Nie zostało mi nic innego jak wrócić się po punkt.
Teraz wrócić się jeszcze raz ;) Koło ulicy planowałem biec teren otwartym, ale jakoś tak wyszło, że biegłem lasem i to ze sporymi różnicami wysokości, nieciekawie. W schronisku Szwajcarka do którego zmierzałem, byłem w zeszłym roku więc czułem się pewniej na dobiegu :)
To co lubię najbardziej, zbieg ! Chodź już na początku miałem wątpliwość czy pobiec ścieżką w dół jak planował organizator, czy podejść kawałek i biec ubitą drogą. Po odstaniu wybrałem drogę. Za ulicą miałem sporo wątpliwości, gdyż znów zmieniałem mapę a sporo się na niej pozmieniało.
Długi przebieg skrajem mapy, to jest to czego się bałem i słusznie. Po zbiegnięciu na łąkę i przebiegnięciu jakiegoś odcinku kompletnie zgubiłem orientację a ją jest mi trudno odnaleźć. Stałem wpatrywałem się w obie mapy, w budynki, drogi, drzewa w górę po mojej prawej... Wtedy pomyślałem, że marny mój los bez prowiantu, pieniędzy, telefonu...
W końcu musiałem ruszyć pod górę, gdzie wypatrzyłem jakiegoś zawodnika i ruszyłem w jego kierunku. Też był zagubiony, ale już mniej więcej wiedziałem gdzie jestem. Bardzo nie lubię nie działaś samodzielnie, ale musiałem... Doszedł do nas jeszcze jeden zawodnik i potwierdził mniej więcej naszą pozycję.
Ten punkt zajął mi tyle co trzy poprzednie.
Dalej mój wariant zakłądał dobieg do S11, aby OS zakończyć na S10 z którego jest łatwy dobieg na PK 68. Wymagało to sporo wspinaczki i jak widać słabo kontrolowałem kierunek dalszego biegu.
Zbieg do S09 mojego 9-tego PK.
Punkt na głazach.
Teraz fatalnie, zbiegałem, żeby zaraz podbiegać, odczytałem źle warstwice. Dużo na czerwono i żółto oznacza, że tempo po głazach i stromiźnie było bardzo wolne. Sam punkt był pięknie umiejscowiony nad oczkiem wodnym u stóp potężnej ściany skalnej.
Dalej mój plan zakładał poruszanie się po jednej warstwicy. Udało mi się to nieźle, chodź sporo nadrobiłem dystansu oraz nerwów ze względu na to, że na tyle wolno się poruszałem, że byłem pewien, że jestem nie wiadomo gdzie. Na szczęście uratował mnie charakterystyczny zakręt głównej gruntówki daleko na dole. Wystarczyło zejść zboczem na dół i odnaleźć PK.
Chwila zawahania, czy aby nie biec warstwicą? Jednak było tyle kamieni, że zbiegłem na drogę. To był dobry wybór, warstwicą zajęło by mi to co najmniej dwa razy tyle.
Z tego punktu ruszyłem do przodu, piękny strumień wykorzystałem do ochłodzenia głowy i wzięcia kilka łyków.
Teraz już główną drogą mozolna wspinaczka truchtem. Las był bardzo słabo przebieżny po mojej lewej, lecz w odpowiednim momencie rozrzedził się i można było zdobywać szczyt częściowo końskim szlakiem :)
Na zbiegu trafiłem na niebieski szlak i niepotrzebnie kawałek nim biegłem. Sprawnie trafiłem w ścieżkę, którą planowałem zbiegać i pędziłem w dół po ostatni PK. Trochę tutaj się zagmatwałem ze skalą, liczyłem metry według mapy OS. W końcu gdy zobaczyłem ścieżkę z lewej ruszyłem na skały w poszukiwaniu PK. Skały były i nawet wszystko się zgadzało, ale punktu nie było. Zbiegłem na ścieżkę, szukając dalej, ale tam też nie było. Nawet przebiegałem obok niego ! Już chciałem biec do mety sądząc, że musi go nie być, w końcu byłem na jedynych charakterystycznych skałach w okolicy , lecz jeszcze się wróciłem. Dobrze zrobiłem. Biegnąc od strony bazy zawodów punkt był łatwo widoczny i znajdował się przy drodze na małych kamieniach...
..... a więc pozostało mi ulubiony odcinek biegów górskich, zbieg do mety. Dystans mi wyszedł sporo poniżej 25 km a czas fatalny. Jak się okazało na mecie jestem pierwszy :D Dyplomy były wręczane następnego dnia więc nie zostanie mi inna pamiątka od map. Po takich biegach chce się częściej biegać z mapą ! :) Dlatego zapisałem się na Grassora na dystans Mistrzostw Polski TP100. Postaram się startować we wszystkich MP jakie będą.